Choć odwiedziłem kilkadziesiąt krajów na kilku kontynentach, to właściwie niezmiernie rzadko daję się nabrać na jakieś turystyczne pułapki. Właściwie jako cwaniak z miasta Bydgoszcz nie przypominam sobie, by miało to miejsce nawet w Indiach. Miałem jednak pecha w Maroko. Opisuję sytuację raz
jeszcze, choć znajomi słyszeli tę historię co najmniej kilka
razy. Ja sam wszystkich szczegółów już do końca nie pamiętam,
ale było mniej więcej tak:
Dzień 1
Siedziałem w autokarze jadącym z Chefchaouenu. Co do Fezu oczekiwań większych nie miałem
i jedynie gdzieś ta nazwa obiła się wcześniej parę razy o uszy.
Ot, jedno z marokańskich, pełne zabytków miasto, na mojej drodze
ku Saharze. Nocleg miałem nagrany przez couchsurfing przez co czułem
się od razu raźniej, gdy wysiadłem na zatłoczonym dworcu
autobusowym. Pierwsze co zwróciło moją uwagę, to wzmożona liczba
patrolujących policjantów, co przywodziło na myśl Warszawę
Centralną. Zadzwoniłem do Ahmeta – swojego hosta. Bardzo słabo
rozumiałem go przez słuchawkę, więc dla pewności napisałem
sms-a czy mnie dobrze zrozumiał. Ahmet nie odpisał, więc
wydzwoniłem go jeszcze raz i ponownie oznajmiłem, że jestem już w
Fezie zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami w mailach. Mój host
powiedział, że jest teraz jeszcze w pracy, ale mogę wpaść tam i
na niego zaczekać.
Ahmet - mistrz ceremonii |
Niewiele myśląc
zjadłem tani (ale smaczny) obiadek na dworcu i zanim pikantna zupa
harira zdążyła mi zlecieć do żołądka byłem już w czerwonym
fiacie uno, który robił za taksówkę. Auto miało czasy świetności
za sobą i taryfiarz zresztą też, ale oboje robili co mogli bym
trafił do kafejki Ahmeta. W końcu po brawurowym pokonaniu labiryntu
uliczek i paru minutach wiszenia na moim telefonie, dotarłem do
celu. Taksówkarz był spoko, bo dużo nie narzekał, tylko zabrał
umówioną wcześniej kwotę.
Kafejka mieściła się
w tzw. Nowym Fezie i miała pozaklejane frontowe szyby wielkimi
reklamami w niebieskim odcieniu. Na środku widniał wielki napis
Cafe Shisha i dalej jakieś ich bazgrołki po arabsku. Wszedłem do
środka. Wewnątrz było tyle dymu, że widoczność była
niezmiernie słaba. Wlazłem z tym wielkim plecakiem i zauważyłem
na środku stół bilardowy, obok schody, mnóstwo kanap a nich
garstka facetów ze wzrokiem w kartach. Kiedy wszedłem nawet nie za
specjalnie się zdziwili widokiem turysty. Być może Ahmet
wielkrotnie umawiał się tu ze swoimi gośćmi z zagranicy i
klientela shishowni zdążyła się już z tym oswoić.
Kelner powiedział mi,
że Ahmeta nie ma i będzie za jakiś czas. Trochę się wkurzyłem,
bo przecież mówił, że nie może wyjść z pracy i muszę do niego
podjechać. Usiadłem na jednej z wygodnych kanap i rzuciłem bagaże
obok. Wyciągnąłem komórkę i zacząłem skrobać sms-a do mojego
nieobecnego hosta. Nie odpisał. Siedziałem tak z dobre parę minut,
więc zamówiłem w końcu herbatę miętową, czyli słynne berber
whisky. Wtedy chłopak, który
wcześniej powiedział, że Ahmeta nie ma podszedł do stolika i krzyknął:
- To ja jestem Ahmet! Nie musisz już czekać.
Tak
ucieszyłem się, że nie muszę już czekać, iż nie miałem nawet
żalu do Ahmeta za głupi żart. Podczas, gdy inni śmiali się za
jego plecami, on wypytywał mnie jak minęła podróż. Opowiedziałem
po krótce, a on gdy omawiałem moment z taksówką zapytał się ile
zapłaciłem. Gdy zdradziłem mu stawkę za przejazd, pochwalił mnie, że dobry
negocjator ze mnie i płacę jak lokals, a nie turysta.
Dalej upłynęło kilka godzin w towarzystwie jego oraz kumpla Amina, który pracował jako malarz. Obydwaj sporo wiedzieli na temat Europy i o Polsce również. Rozmowa się kleiła i atmosfera stała się bardzo przyjemna przy wspólnie wypalanej sziszy. Siedziałem tak w błogostanie pośród gęstej chmury dymu na wygodnej kanapie już kilka godzin. W
międzyczasie jedynie wyszedłem na chwilkę coś zjeść. Ahmet odezwał się, gdy na zegarku była już może dziesiąta, a na zewnątrz panowała ciemna jak smoła noc:
- Może chcesz odwieść swoje bagaże?
- Ale czemu? Myślałem, że niedługo kończysz...
- No właśnie będę musiał trochę posiedzieć. Tak mówi mój
szef...
No
dobrze. Jako gość powinienem być przecież wyrozumiały.
Powiedziałem Ahmetowi, że idę coś znowu zjeść i wrócę po
dłuższym spacerze. Z braku tlenu zaczęło mi się już lekko
kręcić w głowie. Poszedłem zatem najpierw do miejsca, gdzie
najpierw brałem omlecik. Ot, łatwo trafić, bo w prawo, w lewo, a
potem parę minut prosto główną ulicą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz