środa, 12 sierpnia 2015

Niby spoko, czyli jak mnie oszukali w Maroko - część 1

Choć odwiedziłem kilkadziesiąt krajów na kilku kontynentach, to właściwie niezmiernie rzadko daję się nabrać na jakieś turystyczne pułapki. Właściwie jako cwaniak z miasta Bydgoszcz nie przypominam sobie, by miało to miejsce nawet w Indiach. Miałem jednak pecha w Maroko. Opisuję sytuację raz jeszcze, choć znajomi słyszeli tę historię co najmniej kilka razy. Ja sam wszystkich szczegółów już do końca nie pamiętam, ale było mniej więcej tak:

Dzień 1

Siedziałem w autokarze jadącym z Chefchaouenu. Co do Fezu oczekiwań większych nie miałem i jedynie gdzieś ta nazwa obiła się wcześniej parę razy o uszy. Ot, jedno z marokańskich, pełne zabytków miasto, na mojej drodze ku Saharze. Nocleg miałem nagrany przez couchsurfing przez co czułem się od razu raźniej, gdy wysiadłem na zatłoczonym dworcu autobusowym. Pierwsze co zwróciło moją uwagę, to wzmożona liczba patrolujących policjantów, co przywodziło na myśl Warszawę Centralną. Zadzwoniłem do Ahmeta – swojego hosta. Bardzo słabo rozumiałem go przez słuchawkę, więc dla pewności napisałem sms-a czy mnie dobrze zrozumiał. Ahmet nie odpisał, więc wydzwoniłem go jeszcze raz i ponownie oznajmiłem, że jestem już w Fezie zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami w mailach. Mój host powiedział, że jest teraz jeszcze w pracy, ale mogę wpaść tam i na niego zaczekać.

Ahmet - mistrz ceremonii


Niewiele myśląc zjadłem tani (ale smaczny) obiadek na dworcu i zanim pikantna zupa harira zdążyła mi zlecieć do żołądka byłem już w czerwonym fiacie uno, który robił za taksówkę. Auto miało czasy świetności za sobą i taryfiarz zresztą też, ale oboje robili co mogli bym trafił do kafejki Ahmeta. W końcu po brawurowym pokonaniu labiryntu uliczek i paru minutach wiszenia na moim telefonie, dotarłem do celu. Taksówkarz był spoko, bo dużo nie narzekał, tylko zabrał umówioną wcześniej kwotę.

Kafejka mieściła się w tzw. Nowym Fezie i miała pozaklejane frontowe szyby wielkimi reklamami w niebieskim odcieniu. Na środku widniał wielki napis Cafe Shisha i dalej jakieś ich bazgrołki po arabsku. Wszedłem do środka. Wewnątrz było tyle dymu, że widoczność była niezmiernie słaba. Wlazłem z tym wielkim plecakiem i zauważyłem na środku stół bilardowy, obok schody, mnóstwo kanap a nich garstka facetów ze wzrokiem w kartach. Kiedy wszedłem nawet nie za specjalnie się zdziwili widokiem turysty. Być może Ahmet wielkrotnie umawiał się tu ze swoimi gośćmi z zagranicy i klientela shishowni zdążyła się już z tym oswoić.

Kelner powiedział mi, że Ahmeta nie ma i będzie za jakiś czas. Trochę się wkurzyłem, bo przecież mówił, że nie może wyjść z pracy i muszę do niego podjechać. Usiadłem na jednej z wygodnych kanap i rzuciłem bagaże obok. Wyciągnąłem komórkę i zacząłem skrobać sms-a do mojego nieobecnego hosta. Nie odpisał. Siedziałem tak z dobre parę minut, więc zamówiłem w końcu herbatę miętową, czyli słynne berber whisky. Wtedy chłopak, który wcześniej powiedział, że Ahmeta nie ma podszedł do stolika i krzyknął:

- To ja jestem Ahmet! Nie musisz już czekać.
- Poważnie? - zdziwiłem się.

Niebieska brama w Fezie jaka jest każdy widzi.

Tak ucieszyłem się, że nie muszę już czekać, iż nie miałem nawet żalu do Ahmeta za głupi żart. Podczas, gdy inni śmiali się za jego plecami, on wypytywał mnie jak minęła podróż. Opowiedziałem po krótce, a on gdy omawiałem moment z taksówką zapytał się ile zapłaciłem. Gdy zdradziłem mu stawkę za przejazd, pochwalił mnie, że dobry negocjator ze mnie i płacę jak lokals, a nie turysta.

Dalej upłynęło kilka godzin w towarzystwie jego oraz kumpla Amina, który pracował jako malarz. Obydwaj sporo wiedzieli na temat Europy i o Polsce również. Rozmowa się kleiła i atmosfera stała się bardzo przyjemna przy wspólnie wypalanej sziszy. Siedziałem tak w błogostanie pośród gęstej chmury dymu na wygodnej kanapie już kilka godzin. W międzyczasie jedynie wyszedłem na chwilkę coś zjeść. Ahmet odezwał się, gdy na zegarku była już może dziesiąta, a na zewnątrz panowała ciemna jak smoła noc:

- Może chcesz odwieść swoje bagaże?
- Ale czemu? Myślałem, że niedługo kończysz...
- No właśnie będę musiał trochę posiedzieć. Tak mówi mój szef...

No dobrze. Jako gość powinienem być przecież wyrozumiały. Powiedziałem Ahmetowi, że idę coś znowu zjeść i wrócę po dłuższym spacerze. Z braku tlenu zaczęło mi się już lekko kręcić w głowie. Poszedłem zatem najpierw do miejsca, gdzie najpierw brałem omlecik. Ot, łatwo trafić, bo w prawo, w lewo, a potem parę minut prosto główną ulicą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz