czytaj poprzedni wpis
Gdy wylądowałem w Maroku nie przeżyłem, aż tak wielkiego szoku jak wtedy, kiedy zlądowałem w Indiach w Bombaju. Wręcz przeciwnie, tangierskie lotnisko wydawało się czyste, zorganizowane... europejskie. Kiedy opuszczałem port dwukrotnie sprawdzono mi paszport i oficjalnie po przekroczeniu rozsuwanych drzwi naznaczonych klimatyzatorem znalazłem się na kontynencie afrykańskim. Plac przed gmachem lotniska był spory i było to piękne uczucie tak od razu wyjść na słońce, zobaczyć powiewające czerwone flagi z pentagramem i poczuć w powietrzu rześki oddech oceanu. Ludzie szybko upychali się do taksówek i aut znajomych, zanim ja zdążyłem się zastanowić co dalej zrobię. W końcu od siedzenia na wielkim, betonowym kwietniku dostałem odcisków, więc to był jawny znak, że trzeba zacząć się rozglądać za przejazdem do centrum. Okazało się bowiem, że lotnisko w Tangerze, a Tanger to dwie różne lokalizacje.
Gdy wylądowałem w Maroku nie przeżyłem, aż tak wielkiego szoku jak wtedy, kiedy zlądowałem w Indiach w Bombaju. Wręcz przeciwnie, tangierskie lotnisko wydawało się czyste, zorganizowane... europejskie. Kiedy opuszczałem port dwukrotnie sprawdzono mi paszport i oficjalnie po przekroczeniu rozsuwanych drzwi naznaczonych klimatyzatorem znalazłem się na kontynencie afrykańskim. Plac przed gmachem lotniska był spory i było to piękne uczucie tak od razu wyjść na słońce, zobaczyć powiewające czerwone flagi z pentagramem i poczuć w powietrzu rześki oddech oceanu. Ludzie szybko upychali się do taksówek i aut znajomych, zanim ja zdążyłem się zastanowić co dalej zrobię. W końcu od siedzenia na wielkim, betonowym kwietniku dostałem odcisków, więc to był jawny znak, że trzeba zacząć się rozglądać za przejazdem do centrum. Okazało się bowiem, że lotnisko w Tangerze, a Tanger to dwie różne lokalizacje.
Lotnisko w Marsylii takie muzułmańskie... |
Kiedy
przejeżdżaliśmy przez słoneczne miasto to odczułem, że Tanger nie jest
zbyt egzotyczny w stosunku do Starego Kontynentu. Wyczytałem w
necie, tuż przed swoją podróżą, że trzeba go w Maroku zwiedzać
albo na początku wyprawy albo w ogóle, ponieważ po obejrzeniu
wszystkich innych miejsc okaże się on po prostu nieciekawy i zbyt
przypominający Europę. Jako, że byłem głodny po locie, a szkoda
mi było eurówek na posiłek w Ryanairze, wyruszyłem od razu na
poszukiwanie lokalnej knajpy. Założyłem, że okolice dworca autobusowego będą
obfitować w rozmaite jadłodalnie, ale faktycznie nie było ich tak
dużo. Znalazłem jedną, gdzie wywieszony cennik zaprosił mnie
wręcz do środka. Zamówiłem tadżina z frytkami, butelką wody i
herbatą i zapłaciłem za to jakieś 100 dirhamów,
czyli 10 zł. Zostawilem im napiwek, jako że ambitnie starali się
przedstawić mi menu łamaną angielszczyzną. Knajpka cała w zdjęciach z całego świata na pograniczu kiczu i dobrego smaku. Za to żarcie petarda! Wysikałem się z
uczuciem ulgi, opłukałem twarz wodą i wybyłem z knajpki.
Pokonałem ruchliwą jezdnię po jakiś 5 minutach czajenia się na
okazję i wszedłem na jeszcze ruchliwszy tren dworca. Dosyć szybko
znalazłem połączenie do Szefszwanu czy tam Chefchaouenu (a może
Szifszanu). Właściwie nie tyle ja znalazłem połączenie, co jakiś
facet znalazł mnie. Wziął dirhamy pobiegł sprintem do kasy,
wcisnął się na sam przód kolejki wyzywając ludzi i wręczył mi
wymiętolony bilet. Sam wziął frycowe w postaci 5 dirhamów i
pomachał mi ręką. Wsiadłem do autokaru i szybko zrozumiałem, że
miejsc nie ma.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz