środa, 1 lipca 2015

Misja Tułacz 2 #05 - koniec zimy


Ten mały, mediolański hostel przypadł mi do gustu nie tylko dzięki relatywnie niskiej cenie. Mało było ludzi, ale klimacik backpackerski był. Po tym wyczekiwaniu na szwajcarskich drogach, moje piętrowe łóżko, ciepła herbata i gorący prysznic wprawiły mnie w błogi nastrój. Azjatycko wyglądająca recepcjonistka okazała się Filipinką. Mieliśmy mnóstwo tematów do rozmowy i nawet zgodziła się ze mną, że filipińskie jedzenie nie jest za specjalnie dobre. Przegadaliśmy tak z pół godziny. Już miałem uderzać z jakąś grubszą propozycją, ale okazało się, że jej zmiana się kończy za 15 minut. Ja na wyskakiwanie gdzie indziej nie miałem już naprawdę siły, więc jedynie wziąłem od niej maila i tyle. W nocy w hostelowym pokoju zapanował straszny zapach i przez chwilę myślałem, że to moje przepocone ciuchy. Jak się jednak okazało, jeden z dzielących „mój” pokój był bezdomnym. Podzieliłem się z nim bułkami przy śniadaniu.

W Genowie zapomniałem, że w Europie panuje zima.



Do Genowy zawiózł mnie niejaki Giovanni, którego namierzyłem przez ogłoszenie na blablacar. Umówiłem sie z nim w amerykanskim stylu, to jest na rogu ulicy Carlo Goldoni i Ciro Menotti. Pojawił sie punktualnie i miał nieco niewłoskie rysy twarzy. Szybko wyszło na jam, że jego ojciec jest Wietnamczykiem. Giovanni przypominał w zasadzie bardziej mieszkańców filipińskich wysp niż jakiegoś italiano. Za 2 miesiące miał lecieć do Polski na wymianę, więc miał mnóstwo pytań. Podróż upłynęła błyskawicznie.

Hostel z Genowy był jednym słowem fantastyczny, a samo miasto ze względu na pogodę i miłą dla oka zabudowę wprawiło mnie w wyśmienity nastrój. Nie ma nic lepszego niż piwo w wiosennej aurze na schodach jakiejś klasycznej budowli. Hostelik miał wielkie dormitoria na 16 łóżek i były one tak przestronne, że każdy miał sporo własnej przestrzeni. Wyrzuciłem swoje wszystkie klamoty z plecaka na ziemię i zrobiłem małą reorganizację. W moim pokoju stacjonował jedynie niejaki Sergio – Włoch słabo mówiący po angielsku. Jakoś na migi umówiliśmy się, że może wyskoczymy na piwo.

W okolicach portu spotkałem kilku znudzonych facetów siedzących przy kawie w niedrogiej knajpce. Za kasą stała biuściasta blondynka, jak się później okazało Ukrainka. Na jej białej bluzce widniała etykietka z napisem: ~ Sonia ~. Faceci przed knajpą okazali się Turkami. Zaprosili mnie na kawę. Pogadaliśmy nieco w ich języku i pokazali mi na mapię co warto w okolicy zobaczyć. Genowa urzekła mnie swym spokojem, bo nie sądziłem nawet, że na północy Włoch są też takie leniwsze miejsca. Zawsze Norda Italia kojarzyła mi się głównie z Alpami i drogim Mediolanem oraz z szybkim stylem zycia, a na pewno szybszym niż ten w Neapolu.

To również dobre miejsce na nocleg.
Pobujaliśmy się z Sergio po mieście, ale jego głównie interesowały kościoły, jako że studiował sztukę. Połaziliśmy trochę, ale w kolejne dwa dni łaziłem już sam. W hostelu w międzyczasie pojawiła się Francuzka, Meksykanka, banda Angoli i dziewczyna z Nowej Zelandii. Już mi się zaczęło podobać, ale zabukowałem bilet autobusowy do Marsylii, więc jedyne co mi zostało to mała impreza.

W Marsylii praktycznie od razu próbowąłem się dostać na lotnisko. Na zewnątrz było już ciemno, więc wbiłej się na dworzec kolejowy. Odstałem swoje w kolejce i już zaczął mi ciążyć plecak mimo że pół dnia spędziłem na siedząco w autokarze. Okazało się, że pociąg na lotnisko jakiś jest, ale trzeba się przesiadać po kilka razy, a w dodatku jest droższy od autobusu, który jeździ co 20 minut sprzed dworca.

Na lotnisku chodziła leniwa para ochroniarzy. Zmieniłem bowiem terminal na inny, gdzie w ogóle nie było ludzi. Najpierw mnie to ucieszyło, bo przecież jest to większa wygoda, ale jak się dłużej zastanowiłem to jednak zacząłem się martwić. Samemu w całym ogromnym budynku być też nie dobrze... Ochrona zapytała mnie na jaki lot czekam (patrząc na mój dmuchany materac). Ku mojemu zdziwieniu z optymizmem przyjęli moją opcję kimania blisko automatu z coca-colą.

Nazajutrz jakoś wcześnie rano obudziłem się i pobiegłem szybko do kibla zostawiając całe swoje legowisko. Wziąłem ze sobą tylko pieniądze i dokumenty. Okazało się, że nawet nikt nie zdążył przejść. Wróciłem spać, ale około 7 nad ranem hałas na lotnisku stał się nie do zniesienia. Spakowałem więc materac, śpiwór i cały plecak i poszedłem umyć się toalecie. Przebrałem koszulkę, umyłem ząbki i udałem się na zewnątrz, aby zmienić budynek terminalu. Lot bowiem obsługiwał Ryanair.

a

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz