sobota, 16 sierpnia 2014

Wyprawa do kurdyjskiego Iraku (część 2)

Jako, że siedzę w Irlandii i moje życie jest obecnie mało podróżnicze wstawiam odgrzewany kotlet, czyli artykuł napisany na podstawie mojej wizyty w Iraku w 2011 roku. Dla niezaznajomionych z tematem: poleciałem samolotem ze Stambułu do Antalyi, a następnie około 1700 km autostopem do Irbil w Iraku. Oto artykuł napisany na bazie tamtejszego wypadu. Tutaj link do pierwszej części.

NUDNO W KURDYJSKIM IRAKU
Irak otrzymał brzydką łatkę niebezpiecznego kraju za sprawą licznych zamachów i wojen. Tymczasem jego północna część to bardzo spokojne miejsce z mozaiką kilku ciekawych kultur. To także podnosząca się z upadku piękna kraina, która skrywa w sobie kilkutysięczną historię.

TEKST I ZDJĘCIA: MATEUSZ BAMSKI
 
Most Dalal
Spożycie napojów wyskokowych jest w kurdyjskim Iraku jest bardzo ciekawą kwestią. Na początku grudnia poprzedniego roku miały miejsce zamieszki. Sprowokowali je przywódcy religijni, którzy nie zgadzali się na istnienie sieci sklepów monopolowych w „kraju muzułmańskich Kurdów”. Zamieszki rozpoczęły się w Zakho 2 grudnia i trwały kilka dni. Szybko przeniosły się do innych miast. Rozwścieczony tłum z okrzykiem „Allah Akbar” niszczył nie tylko sklepy monopolowe, ale również hotele, kawiarnie, kasyna i salony masażu. Większość właścicieli tych punktów stanowili Asyryjczycy i Jezydzi. Straty (wg. Peyanmer News Agency) szacuje się na 12 milionów złotych. Kuryjski wywiad aresztował w związku z tą sprawą 20 osób – członków Islamskiej Unii Kurdystanu. Do dzisiaj spalone kasyna i witryny sklepów wpisują się w krajobraz Zakho i Duhoku. Tymczasem sprzedaż odbywa się nadal, ale nie do końca oficjalnie. Na moich oczach mężczyźni wymieniają butelki dobrej whisky Grant’s na dinary. Mnie informują, że sklep jest zamknięty i nie mogę nic nabyć. Mimo to tego samego dnia było mi dane pić zmrożone piwo.



Handlowa ulica w Zakho.

 
Monopole - niestety nie 24h. Szyldy zdewastowane przez wściekły tłum.
Salon moich gospodarzy.
Jak wiadomo, w każdej kulturze wesele jest wydarzeniem wyniosłym i niezwykłym. Wieczorem zostałem niespodziewanie zaproszony na jedno z nich. Nie posiadałem garnituru, dlatego „moja” iracka rodzina zakupiła mi jeden. Na ucztę udaliśmy się przeludnionym pickupem. Przy wejściu stał uzbrojony w kałasznikow postawny Peszmerg. Aczkolwiek na tej imprezie mile widziany jest każdy. Trzeba przyznać, że bliskowschodnie wesela są bardzo wystawne. Średnia ilość biesiadników w Iraku może sięgać 200-300, a zdarzają się dużo większe. Pomimo sporej liczby gości, gospodarze muszą zapewnić dobry posiłek każdemu. I tak w tym przypadku poczęstowano humusem, baranim mięsem, sałatką fasolowo-pomidorową, burkiem, daktylami, konserwowanymi warzywami... Jedzenie przypomina nieco tureckie posiłki, choć na pewno nie jest tak ostre jak chociażby w Şanlıurfie. Co jeszcze? Najlepsza herbata jaką dane mi było pić. Jej sekretem była mieszanka mocnego wywaru (mieszanki kilku cejlońskich „czajów”) przyprawionego kardamonem. Tymczasem sala weselna wygląda ujmująco. Pomiędzy licznymi stołami biegaj spore gromadki dzieci. Kamerzysta nagrywa tańczącą parę młodą na tle bogato zdobionej sceny. Druga część ekipy wypuszcza bańki mydlane i dym, które  tworzą wraz z kolorowymi światłami niepowtarzalny spektakl. Popularnym tańcem jest asyryjska Khigga, która może kojarzyć się nieco z grecką zorbą. Na przyjęciu muzyka oszałamia rytmicznym biciem bębnów i nie cichnie niemal nigdy. Zdarzają się też popowe kawałki lokalnych gwiazd np. Chopy Fatah. Miałem (nie)szczęście otrzymać propozycję poślubienia jednej z  (pięknych!) córek asyryjskiego właściciela sklepu z odzieżą. Niestety musiałem grzecznie odmówić, by udać się do kolejnego miasta.

Tak wygląda podest młodej pary podczas chrześcijańskiego wesela.
Erbil znane też pod nazwą Irbil, Arbela, Hewrel czy Arbil jest stolicą irackiego Kurdystanu. To liczące ponad milion ludzi miasto może zaskoczyć swoją nowoczesnością i zacofaniem naraz. Miałem ogromnego farta, bo jechałem tam 6 h w towarzystwie… kurdyjskich posłów. Tym samym z każdym razem żołnierze przepuszczali nas bez żadnej kontroli, a mnie witali jak vipa. Główne atrakcje miasta to:  do niedawna zamieszkana Cytadela mająca ponad 6 tys. lat oraz usytuowany przy niej bazar. Ponadto Wielki Meczet zbudowany za tureckie pieniądze oraz zabytkowy cmentarz. Po za tym park Abdul Rahmani. Znajdowało się tam centrum dowodzenia Saddama Husejna. Jak się dowiedziałem jest to jeden z największych parków na świecie. Nieopodal niego znajduje się „English Village” czyli dzielnica cudzoziemców. Głownie zamieszkiwana przez delegacje zagranicznych firm. Sklepy monopolowe, wbrew moim wcześniejszym obserwacjom są tu zaopatrzone doskonale – trunki z Rosji, Korei, Japonii, Węgier… i Polski. W Ebril Istnieje cały wachlarz hoteli od obskurnych klitek po luksusowe kilkugwiazdkowe kurorty.  Razi jednak brak rozrywek, bowiem w metropolii są tylko dwa czynne bary. Jeden z napotkanych Turków, który pracował tam w firmie budowlanej powiedział krótko: „Irak to ciekawe miejsce, ale… niezwykle tu nudno.” Ludzie są tu niezwykle mili i gościnni. Nawet groźnie wyglądający dumni Peszmergowie w swych narodowych strojach czy kobiety zakryte burkami. Ogólnie, z całą pewnością mogę napisać, że iracki Kurdystan ma wystarczającą infrastrukturę oraz olbrzymi potencjał. Innymi słowy jest gotowy na przyjęcie turystów, którzy na razie niechętnie odwiedzają te mezopotamskie ziemie. Warto dodać, iż flaga irackiego Kurdystanu zawiera słońce, które jest symbolem „lepszego, dostatniego jutra”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz