piątek, 13 września 2013

Afera z paszportem

Kilka lat temu przydarzyła mi się całkiem (może nie do końca) ciekawa historia. Pewna Turczynka, o imieniu Nihan poprosiła mnie o pomoc w załatwieniu kilku formalności związanych z jej legalizacją pobytu w Polsce. Dziewczyna studiowała wtedy u nas medycynę w ramach wymiany międzynarodowej. Miała to być rutynowa sprawa na jedno popołudnie, a wynikła z tego całkiem spora łamigłówka.

Gdy udaliśmy się do Urzędu Wojewódzkiego okazało się, że są tam dwa oddziały: Oddział legalizacji pobytu cudzoziemców oraz Oddział spraw obywateli i cudzoziemców. Chcieliśmy zalegalizować Jej pobyt, więc poszliśmy do pierwszego. Aczkolwiek wbrew powszechnie obowiązującej logice skierowano nas do drugiego. Tam pokój 35 okazał się pięcioma innymi pokojami oznaczonymi literkami a,b i c... W jednym z nich skierowali nas do kolejnego pokoju. Tam okazało się, że jest akurat jakaś przerwa. Czekaliśmy trochę w korytarzu podczas, gdy gdzieś obok Murzynka z francuskim akcentem główkowała nad arkuszem wniosku.



Gdy weszliśmy okazało się, że wniosek o pobyt tymczasowy ma 11 stron, załączniki trzeba skserować kilka razy itd. Gdy przebrnęliśmy przez to, urzędnik przewracał kilkakrotnie strony paszportu Nihan szukając wizy, ale jej nie znalazł. Ku mojemu totalnemu zdziwieniu moja towarzyszka stwierdziła, że nigdy jej nie miała. Wleciała do kraju na podstawie "green card". Nie wiedziałem co ma na myśli i nie za bardzo wiedziałem co robić. Powiedziała, że po prostu wbili jej pieczątkę na lotnisku przy barku wizy. Po za "eee... to my przyjdziemy później" nic nie wpadło mi do głowy. Tu sprawa obrała bardzo niemiły obrót - "Proszę przekazać pani, że jest nielegalnie na terenie Rzeczypospolitej Polski". Musiała wrócić do Turcji, by załatwić sobie wizę... Nihan choć nie przetłumaczyłem tego od razu rozumiała, że dzieje się coś niedobrego. Pan urzędnik chwycił za słuchawkę i poprosił swojego przełożonego. Ten był bardziej elastyczny i stwierdził, że Nihan może załatwić sobie wizę bliżej tj. w Berlinie. Pierwszy upierał się, że musi wracać do Turcji do Ankary. Ona cały czas sądziła, że jej paszport jest specjalny i nie musi mieć wizy. Jakim cudem jednak dostała się do naszego kraju?...

Wyszliśmy z urzędu trochę zmieszani. Miałem w głowie wielki znak zapytania. Nihan była zasmucona i zdenerwowana, choć starała się to ukryć. Właściwie Turczynka była mocno dotknięta wizją powrotu do kraju, tylko po to by załatwić wizę. Obawiała się nie tylko władz uniwersytetu, ale głownie swoich krewnych w Turcji. Co oni powiedzą?! Starałem się ją pocieszyć, ale sytuacja wyglądała na niezbyt korzystną, zwłaszcza że słowo "nielegalnie" brzmiało tak złowrogo w ustach urzędnika. Nihan nie zważała na (wysokie!) ceny biletów i chciała jak najszybciej załatwić tę sprawę i być już w Polsce "legalnie". Biedna dziewczyna.

Tego dnia spędziłem sporo czasu w internecie na wyszukiwanie informacji na temat przepisów ruchu wizowego pomiędzy Turcją i Polską. Okazałao się, że u nich są aż cztery rodzaje paszportów. Co więcej wyszło, że Jej paszport rzeczywiście znajduje się w kategorii specjalnej tzw. Hususi pasaport. Przysługuje on burmistrzom, specjalnym urzednikom, uczestnikom Zgromadzenia Narodowego i ich rodzinom. Z jego posiadaniem związane są szczególne benefity. W przypadku Nihan do momentu, aż podejmie pracę lub się ożeni. Tym samym mogła ona przebywać w naszym kraju 90 dni bez żadnej wizy (viva le wikipedia!). Podobnie jak w krajach niemal całej Europy.

Mimo wszystko należało tę informację potwierdzić. Ambasada polska w Turcji, turecka w Polsce, uczelnia, straż graniczna, konsulaty... wszystkie sądziły co innego i czasem miały po dwie wersje interpretacji przepisów. Jednakże nikt nie chciał potwierdzić nic na piśmie!

Udaliśmy się do urzędu po raz drugi po wcześniejszej konsultacji ze Strażą Graniczną. Okazało się, że Nihan mimo wszystko musi mieć wizę. Trochę to dziwne, bo jako studentka ma taki obowiązek ale jako turystka nie. Tym samym ciężko oczekiwać, by ktoś legitymując ją na ulicy dociekał o cel pobytu... W urzędzie patrzano na nas już inaczej i właściwie przedstawiono nam kilka wariantów. Tym razem wystąpiła opcja załatwienia czasowego pobytu w Bydgoszczy, a nie w Ankarze! Dziwna propozycja - zwłaszcza, że wcześniej podobno była tu nielegalnie...

Nihan w Polsce, już "legalnie".
Finał sprawy odbył się w Berlinie, gdzie Nihan pojechała pociągiem z koleżankami. Polski konsul niestety był nieuchwytny i trzeba było trochę poczekać. Po kilku godzinach moja przyjaciółka otrzymała jednak wizę. Byłem zadowolony, bo w końcu udało się rozwiązać ten problem po kilku tygodniach batalii z urzędami i mylącym szumem informacyjnym. Nihan szczęśliwa z zakończenia problemów zaprosiła mnie do swojego akademika. Przyrządziła dla mnie specjalny deser o nazwie "aşure". Przepis podam wkrótce.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz